piątek, 27 czerwca 2014

Dildo

K​ontakt z demoniszczem wydaje się być podobny do oglądania prezentacji, która została utworzona w środowisku, które pozwala na bardzo dużo, niestety wygląd jej fontów zda się nieodmiennie opierać o Comic Sans​, wykorzystuje ograniczoną ilość domyślnych komponentów (coś jak dwie strzałki w PP i to bez modyfikacji), wyrównanie do lewej i same miękkie spacje na pół strony jeśli pojawia się justyfikacja, a przy tym wykorzystywana była ulubiona stara biblioteka funkcji "demonicznych", która była już przestarzałą 5 wersji środowiska temu. Ot jakby socjolożka 1 roku studiów licencjackich zazdrosna o penisa zaczęła się bawić w programistkę sieci neuronowych korzystając z komputera kolegi. I demoniszcze było jej ostatecznym dziełem życia, z dodatkowo gdzieś naklejonym na to wszystko trójgłowym pieskiem.
Kilka dni temu w moim strumieniu pojawiły się obrazki z orchideami przypominającymi realne formy - ludzi, zwierząt, owadów, zastygłych w określonych pozach. Oprogramowanie które przekształcałoby przygotowane formy 3D na odpowiedni kod genetyczny to mniej więcej poziom oprogramowania w którym tworzone jest demoniszcze. Niestety przez dyletantów opierających się o ograniczone informacje i jakże odmiennych kulturowo. Cóż, studenci potrafią wiele spartolić, zwłaszcza gdy przypominają XIX wiecznych złodziei grobów nazywanych "archeologami" działających w niemalże dziewiczym środowisku, w którym nikt nie potrafi się im skutecznie przeciwstawić. To niestety ten poziom osobowości tworzy demoniszczową prezentację, zabawiając się istotami, których przodków zaszczepiono wiarę we własne bóstwo, niszcząc animistyczne wierzenia związane znacznie bardziej z życiem tej planety, niż z rozrywkami marnych użytkowników oprogramowania, z którego możliwości zazwyczaj nie są w stanie skorzystać nawet w 2%.
Oczywiście, tępienie wiedzy o tym co, kto i jak wydawało się optymalne, po tym jak ktoś sprawdził jakie możliwe szkody wyrządzone "obcym" w ich kulturze, wywoła prognozowane reperkusje w odwecie na owych "bóstwach" - w statystycznym rozwinięciu zarówno efektów poznania określonych sposobów komunikacji, jak i obrony przed wywołującymi pośrednio lub bezpośrednio różne tzw. potopy, czy "blaski jaśniejsze od słońca" opisywane w "świętych księgach". Węże stwierdziły że ze Stwórcą nie należy konwersować bo to wstyd i że jego wiedza to jest w stanie zniszczyć całą planetę. A potem się rozlazły po całej planecie ze szczątkami udostępnionej wiedzy Stwórcy.
Albo kogoś, kto się za niego podawał korzystając ze znanej sobie technologii.
Studenci miewają różne pomysły, a tym 1 rocznym socjolożkom to często naprawdę odbija gdy daje się im zbyt dużą swobodę. Pozostawianie różnych religijnych opowiastek bywa zgubne, dla osób które zamiast żyć zgodnie z rytmami swojego świata dostosowują się do założeń religijnych maniaczek i pomagających im kochasi (którzy gdy im się powie "nie" to i tak znajdą sobie lokalne współtowarzyszki).
Albo i nie. To tylko hipotezy oparta o różnice między możliwościami oprogramowania które generuje pseudoosobowość demoniszcza, a tym co sobą prezentuje. I co prezentowały te wszystkie dotychczasowe demoniszcza wykorzystujące ludzi do badań zachowań i reakcji na tzw. "opętania", a przy okazji zabawiające się z wierzącymi, naiwnymi dziećmi - w sumie czasem łagodniej niż kapłani przekazujący wiedzę o tym "co dobre i złe".
Naprawdę, w tej demoniszczowej prezentacji brakuje jeszcze muzyczki z gumisiów odtwarzanej po uruchomieniu kolejnego slajdu.
Po tym wszystkim pozostał tylko wielki foch węży i w jego efekcie opowieść będąca podstawą paru religijnych "drzew wiadomości dobrego i złego" dających wiedzę o "wszystkim" co możliwe, a jak by przypadkiem miało być coś sprzecznego z tym co mówi to "drzewo" na którym siedzą węże, to heretyka trzeba natychmiast spalić. Prognoza że być może jego treść nieco się zmieni z upływem czasu, nie zmieniła założeń co do efektów eksperymentów studentów, uważających się za ludzi w przeciwieństwie do swoich pupilków którym pozostawili teksty (lub napuszczali na siebie w ramach "wojen ras"), odciągające ich rozwój od naturalnych torów współistnienia z życiem tej, a nie innej planety czy planet.
O jakże rozpaczali Majowie że opuścili ich bogowie (narkotyczne uzależnienie poprzez wpływ poprzez oddziaływanie na całą korę mózgową), nawet wpadli na pomysł że może ich skusi krew i zaczęli mordować masowo swoich pobratymców, byle tylko wrócili ich ukochani, dobrzy bogowie - bo zaszczepiono w nich tęsknotę, nadzieję, pożądanie posłuszeństwa poprzez manipulacje świadomością na nieświadomych istotach. Ot sposoby na wykorzystanie wiedzy przez studentów kolonizacji wysyłanych przez obce rządy. Rzeczywistych "Kolumbów", różniący się diametralnie od będących źródłem nieustannych dowcipów o naiwniaczkach tworzących Star Treka, którzy tak naprawdę żyją w państwie którego własny rząd podrzucał ludziom zakażone koce, a obywateli celowo zakażał kiłą - bo takie są rządy poszukujące "przestrzeni życiowej". Rzym w Europie i Afryce, Brytania i jej kolonie, USA czy Chiny kontynuujące tradycje imperialistycznego podejścia do wyzyskiwanych z surowców kolonii. "Kolumbowie" poszukujący materiału organicznego do produkcji określonego rodzaju biotycznego, programowalnego nośnika wykorzystywanego tworzenia swoich własnych, posłusznie spełniających każdą zachciankę istot, myślących za nich i odbębniających prace naukowe za innych w sposób nieświadomy, materiału badawczego do badań które nie przyszłyby do głowy szeregowym twórcom "demoniszczych" prezentacji korzystających z Comic Sans.
Jeśli ktoś zaczyna się podawać za bogów zapewne powinien pamiętać o ewentualnych skutkach wymuszanych zmian w wierze, oraz o tym, że prezentacje nie zawsze sprawiają takie wrażenie jak oczekiwano, zwłaszcza przy braku odpowiedniej dykcji prezentującego tezy (z jednorodnymi przerwami czasowymi w trakcie komunikacji przy podejmowaniu decyzji których standardowe biblioteki nie przewidują).
Co może świadczyć o cywilizacji która wymusza na aborygenach np. zakaz wykorzystywania tego co jest podobne głęboko pod morzami czy lądami (czyli np. ropy naftowej)? Czyżby miała jakieś niedobre doświadczenia z podobnymi produktami u siebie? Czy gdyby studenckie elementy nie ingerowały w życie aborygenów konieczne byłyby jakieś nakazy czego nie stosować i powielać kolejne błędy? I mimo to nadal śmiała zmieniać aborygenów na swoje podobieństwo, w cywilizację która w 2% nie potrafi wykorzystać tego co zrobili ukierunkowani specjaliści, dając narzędzia z których, poza twórcami tych narzędzi, zapewne nikt nie potrafi w pełni skorzystać?
Oprogramowanie przetwarzające obrazy 3D w kod DNA czy jest możliwe? Przekształcające zadany obraz w odpowiedni kod genetyczny tworzący np. kształty orchidei. Oprogramowanie którym zwykle nie posługują się tylko uznani artyści a biurokratyczne "masy"?
Najbardziej popularną formą, którą ludzie wykorzystują w przypadku pierwszych prób z drukarkami 3D jest dildo. Co mówi to o cywilizacji która posiada zdolności techniczne tworzenia mikroprocesorów? Czyżby średnia nadal była bliższa aborygenom niż istotom cywilizowanym? Czyżby odejście od pierwowzoru życia musiało zawsze kończyć się tonami śmieci i toksycznych odpadów, gdy coś wmawia określone religie lub podaje za bóstwa, odciągając od sedna życia? Zwłaszcza gdy działania demoniszczy świadczą raczej, że tworzone są z gotowych elementów z 2% możliwości ich oprogramowania - po to by wykorzystywać tych, którzy tego oprogramowania nie mają? Mieszkańców zadupia wszechświata, gdzie wierzą że bóg im pomoże z wszystkim co zrobią, z każdą chorobą, niesprawiedliwością i problemem.
​Skok cywilizacyjny polega na tym, że niektórzy uczą się tworzyć sprzęt i oprogramowanie​ do zmiany obrazów w żywe formy (co oznacza, że raczej nie ma co czcić samych obrazów, sensowniej jest znać sposoby w jaki są tworzone i skutki stosowania np. toksycznych farb na skalę masową), a potem masy są w stanie wykorzystać 2% do tworzenia odpowiednika dildo - bo to jest ich cywilizacyjny poziom świadomości. I jeśli jest to dildo jest to niemalże ideał aborygeński. Gorzej jeśli zaczynają tworzyć broń różnego rodzaju. Lub żywe świadome zabawki będące odpowiednikiem ich dildo. A jeśli zaczynają je jeszcze czcić...
Dawanie obcym swojej technologii bywa dla nich zabójcze, podobnie doświadczeń i wierzeń. Zwłaszcza jeśli są to aborygeni szczęśliwi w swych małych wspólnotach, mający wiele problemów ale łączącymi je ze sobą i rozwiązującymi je zgodnie z rytmami ich własnego życia, nie jakichkolwiek spisywanych ksiąg będącymi "jedyną wiedzą i mądrością wszechświata". "Mondrością".
Liczyć na zdolności twórców demoniszczy czy oprogramowania do ich tworzenia? Bo same demoniszcza są raczej obiektami kultystycznymi, z czego ich twórcy (zwłaszcza ci którzy nawet tych 2% nie potrafią wykorzystać poprawnie) gdy chcą się zabawić korzystali i korzystają. Na planecie na której biją się o to, czego chce bóg - przy okazji gwałcąc młodocianych osobników stanowiących następców tych którzy się biją.
Wojenki pasożytniczych demoniszczy które u siebie nie mają nic do gadania ze swoimi 2% zdolności do wykorzystywania możliwości jakie dają im inni, wygnani na daleką prowincję, demoniszczy posługujących się ludźmi od wieków w imię swojego wielkiego eksperymentu na zwierzętach. Lub swoich ulubionych dildach.
Zastanawiam się co by mi powiedziało wydrukowane na drukarce 3D dildo gdyby posiadało świadomość? Czy pragnęłoby miłości "bożej" bo wierzyłoby że "bóg mnie kocha"? Dildo idealne to wszak takie które robi dobrze i robi to bez wątpliwości, że właśnie takie ma być.
Bez rozważania po co, dlaczego, w jakim celu, co było powodem. Dla sztucznego chuja liczy się wszak tylko miłość.
Kogo obchodzą choroby weneryczne czy jakiś HIV jeśli jest się tylko wysoko stojącym sztucznym chujem? Po co mu kondomy? Jak się zepsuje to zmieni się na inny model - w końcu po to są drukarki 3D żeby z nich korzystać. A jeśli dildo byłoby świadome swej roli w "boskim planie" czy byłoby szczęśliwe czy jednak nie?
Wszak jego przeznaczeniem jest miłość...
Zwłaszcza jeśli baterie i forma są nowe, a urządzenie działa zgodnie z instrukcją obsługi i procedurami wpojonymi przez handlarzy miłości, gładzących z przyjemnością główki nowych produktów które sprzedają innym. Wbrew zaleceniom producenta i prezesa sieci handlowej by nowego towaru nie próbować samodzielnie w swoim sklepie. Bo klient nie kupi jak się dowie że taki był używany, chyba że da mu się odpowiednią obniżkę lub dołączy zbawczą moc innego produktu. Podstawa to odpowiedni marketing w sieciach, od setek lat znanych ze specyficznego wystroju wnętrz i kreowania mody branżowej. Oraz symboliki i logotypów.
Producent i tak czerpie zyski, choć nie jest aż tak widoczny w tym wszystkim. Ma swój patent, a sieć zadba o to by nikt inny go nie wykorzystał. Tych którzy zaczęliby je naruszać demonstracyjnie się pali.
Sieci jest wszak kilka i każda z nich uważa że ich dildo jest najlepsze na rynku. A konkurencję należy zniszczyć, choćby nawet w ostateczności przez fuzję - jeśli inne metody się nie sprawdzą. W imię miłości i dla wiecznego trwania handlowej sieci (o zyskach nie wspominam, bo co to niby za zyski są).
Ciekawe o czym może myśleć dildo które sprzedawałoby dildo? Może o srebrnikach, a może o złociszach?
Może nie myśli, wystarcza mu wiara że wszelka wiedza mieści się w procedurach i instrukcji przekazanej przez handlarza informującego że "miłość jest najważniejsza" i "chętnie zapoznamy się z nowymi formami waszego kreatywnego działania".
Kto zrozumie ten zrozumie, kto nie to nie.
Mógłbym mieć nadzieję że rozumiejących będzie więcej niż 2%.
Cóż. Lubię fantasy. Statystyka otaczającej rzeczywistości niestety znacznie się od niej różni i nie napawa zbytnim optymizmem, zwłaszcza jeśli za moje podatki buduje się kolejne "domy handlarzy miłością", a demokratycznie wybrane dilda chwalą się który z nich jest większy, planując skok na dziurkę od skarbonki.
A gdzieś w tle ktoś się rodzi, ktoś umiera, ktoś handluje życiem i śmiercią. I miłością. Uśmiechając się do nowych dild, którym życie ogranicza do hipermarketu i zadanych procedur z księgi z "jedyną wiedzą co jest dobre i złe".
Ktoś inny produkuje drukarkę 3D i wymyśla oprogramowanie. Ktoś inny bada genotyp i tworzy heterogeniczne rośliny. Artyści czekają na ich połączenie by tworzyć swoje własne orchidee.
Idioci czekają na nową broń.
A potem choćby potop czy dosyć jasne rozbłyski, jeśli ktoś nie ograniczy się do kwiatków.
Aborygeni może przetrwają.
U jakiegoś Owidiusza.
Nie są na baterie.
Gdy zaczęto badania nad płodnością wśród Niemców - byłem cicho.
Gdy zaczęto eksperymentować na więźniach - milczałem.
Gdy wyniki badań przejęto i zaczęto je kontynuować - zamykałem oczy.
Gdy zaczęto eksperymentować z genami - zatykałem uszy.
Podobnie, gdy heterogeniczne rośliny stały się normą.

Ale dilda na drukarkach 3D to przecież prawdziwa zgroza.

Czemu nikt nie ekskomunikował nikogo zanim do tego doszło?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz