czwartek, 21 kwietnia 2011

Kot Schrödingera

Symbol chrześcijan
Odrębność zazwyczaj bywa początkiem rodzenia się konfliktów. Będąc poza pewną grupą o ustalonych poglądach, zwyczajach czy zachowniach ludzie stają się sobie obcy. Czasem odrębność taką stanowi miejsce w którym ludzie się zbierają. Chrystus mówił o tym że ciało jest świątynią, więc światynia jest tam gdzie jest człowiek, a Chrystus, jak twierdził, jest tam gdzie choć trzy osoby ze sobą o nim mówią (czyli nie ma go tam, gdzie tylko jedna osoba czyta coś z Biblii, czy głosi coś na jej podstawie bez interakcji z odbiorcami którzy wypowiadają się na jego temat). Bez względu na miejsce czy budowlę gdzie się to odbywa. Jeśli odbywa się to w domu ze znajomymi to zwiększają się więzi między nimi, jeśli wymaga się wiary że wymagane jest udanie się w jakieś miejsce żeby się modlić to jest to sprzeczne z samą ideą chrześcijaństwa. Chrystus nakazał swoim uczniom żeby to oni chodzili do ludzi, a nie ludzie do nich. Nie do martwych budowli z kamienia czy drewna, ale do żywej świątyni. Człowieka. I nauczali, uzdrawiali, wypędzali duchy...
Ustanowienie kapłaństwa w tej postaci jaka istniej obecnie według katolickiego kleru (i nie tylko) jest mitem, nie mającym nic wspólnego z Chrystusem. Mitem rozpowszechnionym na potrzeby urzędników zwanych biskupami i papieżami, nieochrzczonego, najwyraźniej niewierzącego cesarza Konstantyna, dzięki którym podbijano narody i nawracano na coś co nigdy nie było chrześcijaństwem. Chrześcijaństwem ukrywanym przez ludzi między sobą, potajemnie wyznawanego w zaciszach własnych domów. Do których wtedy jeszcze przychodzili uczniowie Chrystusa. I to nie raz do roku po daninę.
Ustanowienie siedziby w mieście które utworzyli w micie Romulus i Remus wykarmieni przez wilczycę, stało się początkiem końca chrześcijańskich nauk Jezusa Chrystusa.
Demagogia? Cóż, dla mnie Jezus na pewno nie był gościem który by z uśmiechem patrzył na obrazki czy jakiekolwiek posążki w świątyniach czy kupczących w nich dewocjonaliami. Rozwalał je. Niszczył. I naprawdę miał w dupie co wtedy myśleli ówcześni kapłani (którzy też nie mieli czynić żadnych obrazów tego co na niebie i ziemi czy oddawać czcii komukolwiek innemu poza Bogiem... W tym ówczesnym świętym, herosom czy ukazującym słodkie twarzyczki i uśmiechy bożkom). Tak nawiasem mówiąc budda też olewał w czasie medytacji dręczącego go demona i jego rozpustne córki i raczej nie skłaniał się ku bożkom zważywszy na jego wcześniejsze nauki u "fakirów" wierzących w Boga którego nawet wszyscy nie nazywali Brahmą. Budda raczej nie mantrował w czasie medytacji tego, co uznano w tzw obecnym buddyzmie tybetańskim odnoszącym się do bóstw i bogów. Wszak w buddyźmie liczy się umysł.
Bóg jest tu pod pewnymi względami niczym kot Schrödingera (pozdrowienia dla ogona z #religia). Dlaczego? Z mojego punktu widzenia świat został stworzony w oparciu o porządkujące go reguły przez Boga Istnienia (HVIH), utrzymującego te reguły. Ale w świecie tym może się on pojawiać tylko częściowo poprzez nadanie mu pewnych cech - określonej formy. To czy Bóg jest czy nie zależy od "otwarcia pudełka z kotem" i sprawdzenia co w nim jest. Problem w tym że Bóg będzie zawsze w "zamkniętym pudełku", poza wszechświatem i jednocześnie w nim ale tylko w oparciu o stworzone reguły. Reguły poznawalne przez umysł i poznające go przez otoczenie, świat przyrody, związki między nimi, zasady jakie w nim istnieją. Zasady działania własnego umysłu.
Oddając cześć jakiejś formie określa się sposób powiązania z nią i działania w pewnej przestrzeni świadomości - swojej i innych - w królestwie (malkuth) własnej świadomości i świadomości osób z którymi się spotyka. Tworzenie określonych form na podstawie obrazów generuje w pewien sposób "bóstwo", które z mojego punktu widzenia nie jest Bogiem i może oddalać od jego zrozumienia. Czasem oddalenie to jest wynikiem oddziaływań innych wcześniej uświadomionych istot, które wolą by inni pozostawali w nieświadomości - co daje im nad nimi pewną władzę. I tu w buddyżmie pojawiły się "demony" przekazujące mantry, rozwijające pewien mit na temat buddy, odciągając jego uczniów od istoty problemu jego życia, problemu którego najwyraźniej miał potrzebę się pozbyć. Co doprowdziło go do głoszenia nauk jakie, w jego przekonaniu były prawdziwe i sensowne po kontaktach z tymi wszystkimi istotmi z którymi miał kontakt. A demoniszcza wszak potrafią tworzyć fascynujące teatrum udawanych głosów, spektakli, opowieści, bezpośrednio wpływając na świadomość człowieka.
Otwierając pudełko z kotem i nie rozumiejąc jego istoty natkniemy się na ograniczone formy, którym niektórzy oddają cześć. Szukając stwórcy, trzeba pamiętać o pomieszaniu języków, różnorodności, prawa każdego do własnych przekonań. Bóg w ujęciu "zamkniętego pudełka" może nie istnieć a więc, ateiści również mają rację. Wszystko jest Prawdą dla świadomego umysłu. Tylko trzeba zrozumieć że naukowy ateizm nie wykluczałby możliwości jakie daje "zamknięte pudełko" w którym to, że czegoś nie ma, jest tylko jednym z nieskończonej ilości wariantów. Większość raczej wskazywałaby na coś innego, ale to też jest Prawda.
Istotą problemu bez względu na czasy zawsze pozostanie demoniszcze. Świadome byty które nie są takie jakie się wydają. A konkretnie jak takiego zamknąć w miedzianym nocniku na gumisiową piosenkę.
Problemem zaś narzędzi - form służących do rozwoju samego siebie - będzie natomiast zawsze to, że kiedy narzędzie staje się ważniejsze od celu w którym powstało, rozwój zamienia się w upadek. Przy czym niczyja świadomość nigdy nie powinna stać się czyimkolwiek narzędziem. Bez względu na formę w której przebywa.
Moi drodzy, acz nieliczni, czytelnicy - czy wierzycie w zmartwychwstanie dokopującego kapłanom "chrześcijańskim" Żyda nie mającego nic wspólnego ze znakomitą większością ikonografii Jego żywota?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz