piątek, 16 listopada 2012

Zarodek

J.Christa: Zanim zacznie się szukać jabłka dla najpiękniejszej daleko, czasem warto zajrzeć do własnego sadu.
Dawno, dawno temu własność mężczyzny traktowana była zgodnie z przykazaniami, w tym 10, nieodmiennie jako coś czego nie należy pożądać. Dotyczyło się to zarówno żony jak i bydlątek, jak również wszystkiego co jego jest - czyli potomstwa na różnym stadium rozwoju. To że traktowano zarodki jako własność świadczą zapisy Biblijne tyczące się odszkodowania za np. spowodowanie aborcji u żony innego mężczyzny, nie traktowanego jako zabójstwo a jako uszkodzenie lub zniszczenie własności. Mężczyzna miał prawo decydować co się dzieje z jego własnością. Nikt nie miał prawa pożądać i decydować za niego co wolno a czego nie wolno zrobić z jego zarodkiem. W tych bliższych Chrystusowi czasach nie dywagowano nad tym ile diabłów zmieści się na łebce szpilki i oczywistym było traktować zarodki jako coś, co jest własnością która nie podpada pod zabójstwo.
Nie należało pożądać dzieci czyli własności bliźniego swego, czego najwyraźniej nie rozumiały stada katolickich klechów, niczym stada wilków korzystających ze swoich wmówionych ludziom przywilejów - których nigdy nie mieli prawa posiadać. Nigdy. Nie mieli też nigdy prawa decydować o cudzej własności związanej z ciałem. Banda urzędasów Konstantyna wymyśliła sobie swój raj w którym będzie rządzić innymi, pod warunkiem że będzie w stanie wystarczająco ogłupić ludzi.
Dziecko póki nie osiągało psychicznej dojrzałości i świadomości było traktowane jako własność swoich rodziców. Niektórzy po określonym rytualnym okresie np 13 lat zaczynali uważać je za mężczyznę, ale zależało to od kultury w której dorastało. Czy było człowiekiem świadomym, myślącym i miało jakieś prawa przed tym okresem?
Stwórca określał zasady na swoim podwórku, w swoim sadzie, po złamaniu których wygonił z własnego planetarnego sioła gospodarstwa swoje dzieci. Pozostał w raju swoich własnych zasad, podczas gdy jego dzieci miały zacząć rządzić ziemią, poza jego terenem, jak uważały za stosowne. Skoro uważały, że mogą się sprzeciwić swojemu ojcu, dał im całkowicie wolną rękę - niech robią co chcą na nowych terenach, byle nie u niego. Stwierdził, że nie będzie ingerował w wolną wolę żadnego z nich, ale oni mają się nie mieszać do działań w jego ogrodzie. Przy okazji wywalił też z raju całą masę pasożytów, ach cóż to była za wojna - różnych ślimaków, węży i wieloskrzydłych owadów itp. trutni które najchętniej by nic nie robiły, tylko żarły, piły i dupczyły (np. z ziemiankami rodzącymi później gigantów niekoniecznie umysłowych), podczas gdy zarabiać na ich przyjemności miały naiwniaczki które dawały się nabrać na ich słodkie gadki. Dla których iluzyjną nagrodą były iluzyjne rządy, bo skoro byli na tyle naiwni by dać się wrabiać w raju różnym słodkoustym, zamiast słuchać tatusia, to i na ziemi wśród zsyłanych lub może inaczej - przymusowo emigrujących węży, raczej nie liczono się z czymś innym.
Patrzenie smutno wśród kręgów w gwiazdki na niebie nie zmieniało sytuacji. Stwórca, naiwniaków oraz wykorzystywaczy naiwniaków, pozostawił własnemu losowi i własnym rządom. Co nie znaczy że trutnie nie kombinowały dalej jak się urządzić, i że nie miały wiedzy, której naiwniakom zbyt chętnie nie przekazywały, zwłaszcza, że oni zawsze coś przy tym psuli. A to pogodę, a to jakieś wybuchy nuklearne znane z Bhagavadity, albo coś innego. Nawet im się obiecało że potopu nie będzie. No i nawet szczątkowej wiedzy jak go wywołać i kontrolować pogodę też nie dawano. Bo nie. Bo psuły wielbicieli trutni, węży i innych ślimaków, a nawet powodowały to, że nie miał kto na nich robić. Oczywiście nie obywało się bez rewolucji wśród zesłanych.
Do tego przydawali się naiwniacy którym dawano szczątkową wiedzę o zamysłach Stwórcy, czasem założeń filozoficznych źródłowego dowcipu, z wiedzą o stworzeniu raczej marną, co chroniło odwłoki skrytych rewolucjonistów bawiących się poczynaniami naiwniaków. Im większa wiedza o świecie tym wszak większe ryzyko że jakiś naiwniak wpadnie kiedyś na to, jak dać wielkiego kopa w łuskowate odwłoki za tysiące lat zabaw gatunkowych. Któż, poza eksperymentatorami nie potrafiącymi przewidzieć elementarnych konsekwencji swoich działań lub klaunami robiącymi to dla pieniędzy, ścina gałęzie na których sami siedzą?
Ach te marzenia o powrocie do raju... Królestwach Niebieskich... Jakby wszędzie nie dało się urządzić. Przy odpowiednich zdolnościach to nie ważne są narodowości tylko własne zdolności. Ot co. Nie musi być Żydów czy Greków, ale warto jeśli istnieją struktury uczące naiwnej wiary i wmawiające od dzieciństwa istnienie altruistycznych niewidzialnych bytów, które czasem się faktycznie - zdarzają. W takim procencie jak wśród ludzi.
Cóż. Moja iluzja życia opiera się o dbanie przez demoniszcze żebym miał co jeść i żebym jak wpadam w depresyjne stany mógł czasem porozmawiać z kimś - by na chwilę pomyśleć że coś się zmienia - kto potem znika z horyzontu kontaktów, co jednak pozwala przez chwilę funkcjonować, podobnie z jakąś gierką z tymczasowym impulsem jakiegokolwiek sensu i celu. No i z ciągłą warstwą i zagęszczeniem w głowie. Wpływ na mnie i otoczenie. Nieświadome swego niewolnictwa. Trutniów.
Które za leczenie biorą się dopiero jak coś się powie lub napisze.
Dla niektórych ludzie pozostaną bydłem. Niedawno na zajęciach u pewnego miłośnika Orwella usłyszałem jak to właśnie ludzie się dzielą w dużej części m.in. na bydło bez własnego zdania, idące ślepo za wszystkimi. Cóż, niektóre zwierzęta, jak u Orwella, po okresie wspólnego uznawania się za wspólnotę zwierząt, zaczynają dopisywać do przykazań swoje własne katechizmy, zasady, zmieniające podstawowe przykazania i klasyfikujące na tych którzy mogą ustalać prawa i na resztę mają siedzieć cicho w oborze czy pod gołym niebem. Nie bójmy się tego napisać - to świnie. Obecne wydają się całkiem "uczłowieczone". Z medialnymi ryjkami i metodami oddziaływań na tłumy oraz elektorskimi głosami lepsiejszych od innych.
Czasami można liczyć tylko na siebie. Bez względu na to jak wielkim baranem się jest dla innych i jak jadowicie wężowy język się prezentuje, czasami jest się samotnym, nawet w największym tłumie wielbiącym cukierniano-kremówkowy odór sztucznych barwników u największych antychrystów historii, którzy za pięknymi słówkami kryli od samego początku istnienia swojej funkcji obślizłą zgniliznę swoich podwładnych.
Złe wiedźmy - czasem jak u gumisiów udające młode i piękne dziewice, będące w rzeczywistości starymi raszplami, czasem jak w Willowie w rodzaju Bavmordy - zamieniają ludzi w zwierzęta. Tylko ile trzeba się potem naczekać aż jakiś knypek weźmie różdżkę i dziobnięty do krwi przez zaklętego kruka przywróci świniom ludzkie oblicze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz