wtorek, 16 kwietnia 2013

Rada

Zakładając, że teksty ewangelii są ułożone i zmienione na potrzeby Konstantyna z różnych pism, aby dojść do nauk Jezusa należy oprzeć się na tym, co było podstawą jego wierzeń. W ujęciu kogoś kto dostrzegał pewną wersję przyszłości - proroka, całkiem naturalne byłoby wszak zrozumienie, że jego własne nauki zostaną zniszczone i wykorzystane, przekształcone do celów innych, w przeciwieństwie do tego na czym opierał się interpretator w tej osobie tworzący nauki oparte na źródłach i minimalistycznych danych nie związanych z faryzejskimi naukami lecz opierających się o ścisłą kompilację podstaw. Jakkolwiek wszelkie późniejsze teksty dają wskazówki co do sposobu rozwiązania pewnych kwestii przez Jezusa i jego uczniów, to żeby zrozumieć ich istotę należy sięgnąć do podstaw Tory.
Faryzeusze zazwyczaj opierają się o gotowe biblioteki tekstów, procedur, działań które kształtują formę i treści ich wypowiedzi. Często nie są świadomi błędów w wykorzystywanych przez siebie materiałach które powodują późniejsze krachy systemu. Błędy, które są często efektem powielonych błędów poprzedników.
Uczenie w przypadku Jezusa odnosiło się do podstaw Tory i przykazań oraz zachowań jakie powinni mieć względem siebie ludzie. Ludzie - którzy jako rodzina Adama i Ewy - jako cała różnorodna populacja - są sobie siostrami i braćmi. Którzy nie dzielą się na lepszych lub gorszych ze względu na pochodzenie - bo wszyscy są w jakimś stopniu spokrewnieni. Ludzie, którzy jako szafarze dóbr Boga powinni o nie dbać, nie nadając im wartości, dzielić się nimi darmo - bo i darmo zostały człowiekowi dane.
I tu zaczyna się ścieżka podziałów.
Oto faryzejska mowa.
Co z tym co nie zostało bezpośrednio dane? Czy praca człowieka nad przedmiotem - dobrem danym od Boga, częścią Stworzenia i przekształcenie go w inną formę ma wartość materialną którą ma prawo określić przy przekazaniu swojej pracy innemu człowiekowi? Czy pomysły i umiejętności są wartością własną czy nabytą? Od kogo i kiedy nabytą?
Jeśli zdolności to efekt genotypu to na ile jest to kwestia boska a na ile kwestia rodziców? Czy zatem przetworzenie czegoś nie jest wtórnym elementem wykorzystania zdolności przekazanych nam przez Boga w chaosie złączenia przypadkowych plemników i komórek jajowych (metoda in vitro poniekąd też bierze przypadkowe plemniki i komórki jajowe - wszak pełen genotyp znany nie jest) oraz rodziców (a wszak pierwotnymi rodzicami dla ludzi przyjmuje się Adama i Ewę (stworzonych najwyraźniej bardzo konkretnie i bez przymusu niewolniczego posłuszeństwa) którzy zostali stworzeni przez Boga dającego darmowo we władanie ziemię) i w efekcie - powinno darmowo przekazywać się swoje wytworzone produkty innym ludziom?
Jeśli coś jest wartością niematerialną nabytą od potomków Adama i Ewy czyli np. ideą to dlaczego ma się oczekiwać za to jakiejś zapłaty? Czy za koło należy zapłacić jego twórcy? A może właścicielowi "patentu"?
Na broń atomową?
Lub zarazek?
A może na fragment kodu retrowirusa niszczącego określony fragment kodu genetycznego człowieka - np. odpowiedzialnego za inteligencję - a może raczej precyzyjniej - możliwości jej rozwinięcia?
Kęsy jabłuszka z drzewa wiadomości dobrego i złego?
Czy za kęsy tego jabłka - wiedzę - należy płacić? Jeśli tak, to komu?
Chrup, ciam, ciam... [tu przemawiający powinien ugryźć jabłko i przeżuć]
Oczywiście, nie każdy jest Ananiaszem czy Sefira by padać trupem przy oszukiwaniu wspólnoty której członkowie wierzyli w to, że wszystko co człowiek ma pochodzi od Boga i w ramach której zachodzi darmowa wymiana między jej członkami. W której wartościowe jest to, co jest korzystne dla wspólnoty jednostek.
Jednakowoż co z osobami które nigdy nie wierzyły w tego typu nauki? I doprowadzały do wciągania do wspólnot osoby które nigdy nie miały prawa by się tam znaleźć? Czy masowe śmierci noworodków które ktoś by "chrzcił" a które nie powinny nigdy stawać przed wyborem wymagającym zrozumienia nauk jako efekt tego samego zakłamania co Ananiasza i Sefiry w programie rzeczywistości w której "duch" zabija osoby (choćby i do któregoś pokolenia) które nie spełniają określonego normatywu przekazanego w naukach?
Wszak zrozumienie nauk Jezusa to nie kwestia dla niemowląt i dzieci. To kwestia świadomego wyboru - czy dołączyć do wspólnoty w której następowała darmowa wymiana czy opuścić rodzinę i udać się tam, gdzie Żydzi czy Grecy i inne nacje mieli swoje prywatne interesiki, lichwę, niewolników i zasady oparte o hierarchie jakże obce chrześcijanom, czy może jednak wybrać to co rodzina i zostać?
Alternatywna ścieżka wartościowania swojej pracy wszak jest taka kusząca... Zresztą to nie tylko jeden z problemów chrześcijańskiej wspólnoty - odpowiednika tej z "Kirinyag'i" - na ile można wierzyć jej członkom w to że faktycznie chcą być chrześcijanami a nie tylko kolejną społecznością która w swoje zasady wplata to, co jest od początku obce i przeciwne podstawom zależności między jednostkami tej określonej wspólnoty? Iluzje mundumungu?
Wartość dodana?
Robotnik wart jest swej strawy. Dotyczy to każdego członka wspólnoty chrześcijańskiej, bez względu na to jaki tytuł sobie przywłaszczył i jaki tytuł uznał dać komuś. W chrześcijańskiej wspólnocie pracuje się za jedzenie. Jedzenie wspólne dla wszystkich jej członków. Niekoniecznie ryż. Jednakowoż urozmaicenie zależy od zdolności wszystkich, niektórzy wszak mają zdolności większe do roli, inni do rzemiosła - ale... trzeba wierzyć w to co się robi i nie zostawia sobie jak Ananiasz z Sefirą prywatnej własności.
Kojarzycie poglądy Lenina?
Chrup, ciam, ciam... [gryz, przeżucie, znaczące spojrzenie i mrugnięcie]
Stalin za nim nie przepadał. Cóż, niektórzy wierzą że najlepszy niewolnik to taki który wierzy że jest wolny i ma złudzenie wolności. Taki stanowi rzeczywisty kapitał władzy która się nim posługuje. Odczłowieczony przedmiot, kukiełka do stawianych zadań mających na celu wzbogacenie i lepszy żywot wybranych jednostek. Często ustalających nepotyczny sposób dzielenia się własnością wspólnoty określając sporą jej część za własność prywatną. Choć wszak "robotnik warty jest swej strawy", a w komunizmie nie ma lepszych i gorszych to niektórzy nadal będą uważać się lub kogoś za Kikuju choć jedynym pozostał wszak w "Kirinyag'dze" - mundumungu.
Tak wygląda to słowami faryzeusza, uczonego w fantastycznym piśmie.
No i jak ma je zrozumieć ktoś, kto nie ma pojęcia o tym piśmie?
Otóż, proponuję zamiast koperty niektórym osobom dawać jabłka. Albo kartofle. Strawę. Jeśli temu komuś przecieka dach to pomóc mu go naprawić, ale pomóc a nie zrobić to za niego. Nie zapłacić żeby ktoś to zrobił. To taka chrześcijańska zasada. Dawać strawę za wykonaną pracę w obrębie wspólnoty. Nie kopertę z ekwiwalentami czasu pracy. Posilać się z tą osobą i traktować na równi z wszystkimi członkami własnej rodziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz