środa, 26 września 2012

System

To co się liczy to czas życia poświęcany na wykonywanie pewnych czynności. W systemie zapłaty czasem pracy lub jego równoważnikami - w zależności od podsystemu wymiany w którym funkcjonują jednostki wchodzące w skład danego podsystemu, rzeczywistość funkcjonuje zarówno "na dole" jak i "na górze" w ten sposób, że jeśli coś chce się uzyskać - trzeba za to zapłacić.
Formą zapłaty, ustalonej między stronami w ramach pewnego paktu, mogą być wykonywane czynności, działania, zdobycie określonych materiałów, wykonanie dzieł - w rodzaju np. pieczęci z różnych rodzajów metalu, wotywnych darów, odprawianie rytuałów na cześć duchów etc. etc. Czyli wszystko to, czego nie było w systemie chrześcijańskim nauczanym przez Chrystusa i jego pierwszych uczniów. Wszak nie ważne były dobre uczynki i zapłata za nie. To wprowadził później lucyferyczny, rządny władzy i złota - kler. Dla chrześcijan tego typu podejście było - obce i wiązało się bezpośrednio z ówczesną religią Żydowskich kapłanów.
Wszystko to, co wiąże się z czasem życia przeznaczonym na elementy związane z duchami, bytami i uzyskiwaniem od nich oczekiwanych efektów, jest związane pewnym systemem wymiany, z wieloma podsystemami związanymi z wartościowaniem subiektywnym określonych działań.
W systemie prokomunistycznym chrześcijan, z czasów pierwszych uczniów Chrystusa, w których całość majątku, cały stan posiadania był własnością wspólną wszystkich jej członków, elementami które się liczyły były zdolności poszczególnych osób wchodzących w skład wspólnoty (każdy miał różne talenty - np. niektórzy do interpretacji pisma do których byli ewangelicznie zachęcani.
System wymiany opierał się bardziej o zdolności (które otrzymano darmo od Boga, więc darmo należało się nimi dzielić) niż o majątek trwały - czyli - swoisty kapitał. Nie funkcjonowały banki, nie można było pożyczać na procent - bo jak pożyczyć zdolności na procent? Jak określić czy cudzy czas życia jest mniej czy więcej wart od cudzego?
U chrześcijan, wartość czasu życia była identyczna u każdej osoby wchodzącej w skład społeczności. Wartościowanie i wycenianie zdolności czy wartości człowieka, tyczyło się rzymskiego systemu niewolniczego podejścia względem ludzi jak do zwierząt. Chrześcijaństwo zatem skończyło się w momencie, kiedy zaczęto stosować wszystkie zasady obcych religijnie wyznawców względem czasu życia i wyceny zarówno czasu życia jak i samych ludzi, gdy równoważniki czasu życia zaczęto pożyczać na procent - we wspólnocie chrześcijan pożyczka nie była potrzebna od innego członka wspólnoty, bo ten po prostu był zobowiązany pomóc w takiej części jak każdy inny - majątek wszak był wspólny, a siłą wspólnoty było gromadzenie i rozwój talentów jej wszystkich członków. Może Amisze mają współcześnie jeszcze coś z chrześcijaństwa, ale nie znam zbyt dobrze wszystkich ich zasad by się wypowiadać z całą pewnością tego faktu.
Nie było kapłanów. Owszem, byli uczniowie którzy lepiej rozumieli niektóre zasady przekazane przez Jezusa, ale nie płaciło im się za ceremonie religijne - bo tych ceremonii po prostu nie było. Owszem, na pamiątkę Chrystusa dzielono się chlebem wśród członków wspólnoty. Ale nie w ramach szczególnej ceremonii czy rytuału, tylko w ramach codziennego życia i dzielenia się nawzajem wspólnie wypracowanym posiłkiem.
Jak na dole tak na górze? Im bardziej odchodzono od systemu komunistycznego w ramach wspólnot chrześcijańskich, na życzenie kleru, tym więcej pojawiało się ceremonii, rytuałów, zaklęć itp. rodzajów zapłaty czasem własnego życia, względem sfery duchowej. Im dalej było od chrześcijaństwa tym dłużej trzeba było się modlić, poświęcać czasu na zdobywanie materiałów do różnych pieczęci, pościć czy biczować się w celu osiągnięcia "kontaktu ze świętym duchem".
"Święty duch" który towarzyszył pierwszym uczniom Chrystusa wszak nie był tylko elementem szczególnie wytrwałych rytuałów i mitologii z każdej ze stron wyznawanych religii (wszak skoro Bóg jest bogiem wszystkich ludzi, a podejście do religii bywa różne, to kwestia formy ma drugorzędne znaczenie, choć dla nieoświeconego wyznawcy jest pierwszym elementem z którym się styka i wyznaje często wbrew oczywistym dysonansom z podstawowymi założeniami istoty wyznawanego bóstwa). On im po prostu towarzyszył i działał - aktywnie eliminując różnych Ananiaszów.
To co się liczy to - czas życia poświęconego na jakąś czynność, co powinno być elementarne dla każdej osoby wierzącej że "jeśli - to". Dla chrześcijan zasada przyczynowości nieco się chwiała - Bóg może wszak wszystko i ta zasada "coś za coś" nie obowiązywała, czyli nie było po co chwalić się "dobrymi uczynkami" bo za nie nic nie można było uzyskać - w tym miejsca w wyimaginowanym raju, a przyjęcie tej zasady i utrata zrozumienia na rzecz handlu "grzechami" pod auspicjami Bestii (bo wszak według niektórych poza Bestią nie ma zbawienia - co przeczy temu że Bóg może zdecydować inaczej i mieć gdzieś zalecenia katechizmu katolickiego oraz może się brzydzić wyceną grzechów do którego jedyne prawo przyznał sobie kler katolicki) poskutkowała obecnymi czasami handlu "za taki grzech wydaj tyle czasu swojego życia na recytację iluś powtórzeń bzdurnego tekstu który ma się nijak do rzeczywistości, przez co skłamiesz - czasem publicznie, czasem kilkaset razy - czym pogłębisz swoje piekło wyliczane przez ciekawskich rezydentów budowli sakralnych" - tworząc piekielne perpetuum mobile - dzięki któremu piekło napędza się samo - BTW czy ja jakieś piekło komuś właśnie zniszczyłem przez uświadomienie mu tego drobnego faktu?).
Oświecony umysł dochodzi do punktu w którym zaczyna rozumieć to, że to co powtarza to albo kłamstwo, bzdura, albo nie ma pewności że to co powtarza nie jest jednym z poprzedzających. Oświecony mówi tylko prawdę. Tak czy nie? Czy mówi coś, o czym nie wie czy jest prawdą? Czy jeśli czegoś nie sprawdzi to wie że to prawda lub kłamstwo? Czy Budda mówił tylko prawdę jeśli czegoś nie sprawdził i opierał się o nauki uczniów?
Oczywiście dla Buddy, to czy jakiś duch ma czy nie ma jakiś zdolności, w tym konwersacyjne, kuszące, pokazujące "córki" itp. nie stanowiło wątpliwości. Kwestią wątpliwą było to, czy to co mówi było prawdą. Tak jak podejście do swojej egzystencji. Czego niektóre późniejsze "wcielenia" "buddów" najwyraźniej nie zrozumiały wciskając sobie przekazane przez różne byty rytuały i różnego rodzaju mantry nie mające nic wspólnego z buddyzmem Buddy.
W systemie komunistycznego podejścia względem majątku - czasu życia - duch oferowały swoje talenty, przy spełnieniu podstawowych zasad ustalonych przed wiekami. Przy czym, trzeba było rozumieć - dlaczego. I działać zgodnie z zasadami. Skazywanie na śmierć czy religijne dyrdymały totumfackich niejakiego Konstantyna nie miały nic wspólnego z chrześcijaństwem. W końcu - jakiej władzy zależy na tym by być równa pod każdym względem każdemu członkowi wspólnoty? Chrystus się jej wyrzekł gdy proponował ją szatan. Inni zaczęli z nim najwyraźniej mniej lub bardziej świadomie paktować, przyjmując że mają do niej prawo.
Wszak każdy człowiek jest człowiekiem. A ludzi - nawet Chrystusa - duchy są w stanie wykończyć zakulisowymi działaniami, przy wykorzystaniu najbliższych mu osób. O czym warto pamiętać, zwłaszcza jeśli komuś się zechce podawać za Jezusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz