wtorek, 31 maja 2011

Stephen

Moje życie to ciąg rozpaczy, ukrywanych żalów, smutku i samotności. Ukrywanej, bo gdy była okazywana ludzie zaczynali się odsuwać, szybciej, przy ukrywanej tylko później, czując się nieswojo przy mnie. Nie rozumiejąc co jest nie tak. Nie uważając za słuszne uwierzyć, gdy mówiłem co jest nie tak, wierząc bardziej sobie i obcym ludziom, dla których rozwiązaniem problemów jest tłumienie objawów. Dla których nie liczy się usunięcie przyczyn i człowiek, jego osobowość, tylko kolejny dochód od kolejnego pacjenta po wypisaniu recepty po wydaniu diagnozy po 5 minutach od wejścia do gabinetu. Masowe przetwarzanie psychiki bydła.
Ludzie nie wierzą w coś czego sami nie doświadczyli, uważając że czasem z wszystkim można sobie poradzić, jeśli nie widzą fizycznych zmian. Wysokogórskie wspinaczki dla prof. Hawkinga? Umieć, rozumieć, a potrafić? Wierzyć że jest inaczej niż mówią wszyscy wokół? I mieć często więcej racji niż inni, ale być ignorowanym bo to co się mówi wydaje się niemożliwe?
Jak to jest być pod wpływem demoniszcza? Bytu którego bawiło poniżanie, zamykanie w klatce własnego pokoju i wpływania na przekonania które odciągały od ludzi, jakiejkolwiek religii łączącej wspólnotę? Bytu, wywołującego chorobę, uszkodzenia, które nawet leczone Difraelem, lekiem na "przeczyszczenie" naczyń włosowatych sprowadzanemu z zagranicy nie były w stanie powstrzymać zamykającej dopływ tlenu do mózgu skawalonej skorupy "pyłu", o którym pisałem już wcześniej. Wywołującej depresję i otępienie, problemy przy jakimkolwiek wysiłku fizycznym. Pyłu, który do organizmu wprowadzają idioci bawiący się w satanizm, przywołujący byty i niszczący ludziom życie. Tak jak Piotrek Sz. mieszkający w dzieciństwie w moim bloku który sam mógł być pod wpływem demoniszcza. Kto tu kogo słuchał? Demoniszcza, przy którym wymyślenie klątwy na odwdzięczenie się za każdy dzień, godzinę, minutę czy nanosekundę zamknięcia i zabawy czyimś życiem w sposób, który zacznie się z ostatnim oddechem rzeczonej osoby, zamykając ją na lata w gnijącym ciele lub w urnie z prochami - na czas równy oddziaływaniu wszelkich "uroków" które tamta rzuciła na dowolną osobę - albo do przyjścia Chrystusa, który go uwolni i "przywróci do życia", nie stanowi większych problemów. Bo demoniszcze jest chytre i jest złe. Potrafi udawać i wpływać na kogoś tak, że sam nie wie że udaje. Być niewykrywalnym, udającym "aniołka" bytem.
Wiecie kiedy uznacie że "magia" i "satanizm" czy "wiedźmy" są złe? Kiedy dowiecie się jak to wygląda od strony fizyki. Kiedy ktoś wam udowodni istnienie sposobów na zabicie kogoś bez fizycznego bezpośredniego kontaktu. Czy wtedy zapłoną stosy? Ha, a wiecie kto na tym skorzysta? Ludzie? "Nie zabijaj"? Nie. Demoniszcza, którym nikt nie będzie potrafił porządnie przypierdolić? Stosy i polowania na czarownice to w sporej większości był efekt luteranizmu. M.Lutra, który sądząc po objawach o których czytałem miał również do czynienia z zamknięciem i z demoniszczym wpływem, choć zapewne określenie "anieliszcze" jest tu sensowniejsze bo zapewne na niego akurat demoniszcze wolało stosować metodę "na dobrotliwego", chroniąc przed atakami innych bytów. Moje demoniszcze też parę razy "mnie" chroniło, ale otępiającej warstwy jakoś nie uznało za stosowne się pozbyć. Podobnie wszelkich "pyłków". Problem jednak który pozostanie to kwestia zrozumienia przez "wiedźmy", "satanistów" itd. fizycznych aspektów swej działalności i zrezygnowaniu z pewnych metod. Na rzecz przypierdalania wpływającym na nich i innych złośliwych, niewidzialnych "graczy rpg", którzy znają całkiem zaawansowane techniki zarówno leczenia, zabijania jak i kontroli.
Problemów ten świat i tak ma za dużo, chcących rządzić też.
Jednym z nich jest brak wierzących w to, że ich dziecko może kogoś zamordować lub wywołać poważną chorobę siedząc sobie w domu i zwyczajnie nienawidząc innych, mając się za jedyną sprawiedliwość, z demoniszczymi podpowiedziami w tle. Brak wierzących w to, że w takim momencie dziecku trzeba wybić z głowy głupie pomysły. Nawet nie inne przekonania związane z kolejną wersją pokojowej koegzystencji z duchami, dobrotliwego opętania powodującego brak zdolności logicznego myślenia, ale przekonania w których małoletnie smarki uważają że mają prawo zabijać, dręczyć, "rzucać klątwy", wykorzystywać ludzi o innych poglądach niż oni.
Przekonania rodzące nienawiść. I nieszczęścia. Brak ludzi którzy gdy sami nie potrafią pomóc, nie ciągną swych dzieci do specjalistów. No i wreszcie - brak specjalistów. I to specjalistów którzy nimi są, a nie tylko nominalnymi tytularnymi osobami z papierkami że coś tam ukończyły.
Po tej czy tamtej stronie konkurencja dla pojedynczych demoniszczy rośnie wraz z pojawianiem się coraz większej ilości "magów", których przekonania związane są z iluzjami władzy i fantastyką, a nie z wiedzą stricte naukową. Wiedza stricte naukowa demoniszczy, w moim ujęciu pozwalała żyć kilkaset lat osobom które kontaktowały się z nimi, a te im pomagały. Niestety. Fantastyka wzięła górę i zamiast wiedzy zaczęto stosować ograniczone umiejętności. Bo demoniszcza (następne pokolenia?) wolały pozbyć się konkurencji, tworząc stronniczych "magów" i "wiedźmy" oddające im cześć lub będących przez nie wykorzystywanymi. Zakłamanych, oszukiwanych, przekonanych o własnej wyższości i prawie do kontrolowania życia innych. Bo te "pierwotne" demoniszcza wierzyły w Boga Stwórcę - reguł naukowych i dzięki badaniom zależności tego świata i współzależności między nimi zdobywały wiedzę pozwalającą im np. na materializacje. Jednak są to moje przypuszczenia wynikające z doświadczeń i lektur. Problemem uważających się za "wiedzących" jest uznanie swojej subkultury za jedyną, swoich reguł za najważniejsze i jedynie słuszne. Swojego systemu etnicznego "rpg", zapominając o całym świecie wokół. Coś jak dla pewnego Andre, "właściciela" kanału "#ezoteryka" na czacie onetu uznanie się za eksperta od OOBE i negowania istnienia demonów (jak wyjdziesz z ciała i komuś robisz krzywdę to jak dla mnie zostajesz demoniszczem, choćby do czasu powrotu) czy twierdzenie że Biblia i religia nie ma nic wspólnego z ezoteryką (a co z numerologiczną kabałą, bibliomancją, proroctwami - przepowiedniami, opisami wywoływania duchów, ukrytymi formułami...) - co zdumiewające tego typu osoby mają całkiem duże poparcie w tym "światku". I jak tu szukać pomocy w pozbyciu się demoniszczów, w które nie wierzą, u takich "uduchowionych specjalistów"? No i jak tu nie uznać, że ludzie bywają głupi?
Zaślepieni w swoich poglądach.
Czy profesor Hawking wierzy w Boga? I jakiego? Z mojego punktu widzenia w "kocim pudełku" Bóg może istnieć, istnieje i go nie ma. Dlaczego się ograniczać? Do ciasnego, zamkniętego poglądu? Jeśli Boga nie ma, to po co na siłę udawadniać że go nie ma? A co jeśli "w tym momencie" go nie ma? Bo "wyszedł z pudełka"? Jeśli jest "gdzie indziej"? Jeśli nie chce być lub się chowa przed profesorem Hawkingiem lub innym badaczem? Jeśli nie ma się dostępnych narzędzi żeby stwierdzić jego obecność? Jeśli brakuje jakiegoś percepcyjnego zmysłu do jego "dotknięcia"? Umiejętności dotknięcia świadomością wnętrza "pudełka z kotem"? Zrozumienia że stałe dozorowanie może się znudzić? Bóg musi mieć możliwość wyboru więc musi mieć też możliwość kiedy go nie ma i całego systemu powiązań tej kwestii. Ale to wystarczy zrozumieć że to tylko jedna z gałęzi drzewa poznania Stwórcy.
W dzieciństwie uważałem się za ateistę. Nikt mnie nie nauczył nawet pojęcia "Bóg", i bardziej kojarzyłem z bogami mitologię grecką niż jakiekolwiek związki tego słowa z judeochrześcijaństwem. Chyba pierwsze boskie imię o którym przeczytałem, znajdowało się w książce E.Nesbith bodajże "Feniks i dywan" i brzmiało ono Amon-Ra. Te dwie, czy trzy lekcje "religii" czyli katolicyzmu na które przez przypadek trafiłem idąc za klasą na zajęcia jakoś nie wskazywały na to, że tam się mówi o Bogu. Modlitwa, głośne rozmowy uczniów i przepytujący z pamięciówki ksiądz. Na koniec ocena "za wiarę". W zasadzie jako jedyny nie miałem w klasie problemów z księdzem, wysterowany przez demoniszcze na bycie "bardzo porządnym Pinokiem". Czyż to nie zabawne? Bardzo smutnie zabawne.
W życiu popełniłem mnóstwo błędów, pewnie za dużo, czasem nieświadomie, czasem świadomie. Niektórzy nazywali by je grzechami. Problem w tym że nie jestem w tej chwili stwierdzić ile w tym jest mojej winy, ile związanej z demoniszczem, wychowaniem, stosunkiem innych ludzi do mnie, przekonań nabytych, załamań, poszukiwań bez celu. Niestety nie wiem czy jestem w stanie samotnie nie popełniać kolejnych. Z różnych powodów. Wszak demoniszcze czuwa, czuję się jakbym siedział w gumowym worku, jestem otępiony, w głowie czuję ukłucia i mrowienie na i w swoim mózgu. I uśmiecham się smutno. Przepraszająco.
Za błędy, niekoniecznie swoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz