środa, 20 czerwca 2012

Lustracja

Demoniszcze lubuje się w mitologiach. Doszedłem do tego wniosku, gdyż primo oślepienie na tę drugą rzeczywistość to złośliwe podejście do kultu "Wielkiego Czarnego" (Mahakali) - tego który ma na głowie 5 czaszek, i co by one nie symbolizowały to są to czaszki ludzi, czyli buddów (każdy człowiek jest buddą, choć niekoniecznie oświeconym, jak to się mówi - a jak bardzo oświeceni byli właściciele tych czaszek?). Uśmiechający się strażnik? Wszechogarniająca mnie ciemność, problemy z wyobrażaniem sobie jakiejkolwiek formy i przywiązaniem się do jakiegokolwiek zapamiętanego kształtu, jakiejkolwiek osoby, przedmiotu... ot taki przymusowy buddyzm w wydaniu złośliwej energetycznej kulki działającej jak 5 kilogramowy młotek z filigranowym wzorkiem prowadzący do pozbycia się potrzeb. Niestety jeśli ktoś posługuje się młotkiem do walenia kogoś po głowie, najwyraźniej ma taką potrzebę czyli do oświecenia mu daleko. Do Boga również, zważywszy na to, że On się po prostu nigdy nie wtrąca (pozostając w stanie nieokreślonym - niczym wyobrażony kot Shroedingera - jego brak to tylko jedna z opcji, równie dobra jak istnienie) - ustalił zasady fizyki, a cała reszta to przepychanki bytów które wyewoluowały wcześniej lub później. Jak to ma się do buddy? Prawdziwego buddy nieskażonego żadnym kultem? W tym Mahakali trzymającym w koronie najwyraźniej czaszki słabszych od niego fizycznie lub psychicznie - np. nieuświadomionych dzieci? Budda nie nosił korony, na pewno nie z czaszek.
Czy wiecie jak ostatecznie rzeczywisty jest ateista którego pozbawia się wszelkich wyobrażeń, marzeń, snów i iluzji wierzeń? Który obrywa nie wierząc że istnieje coś "po tamtej stronie" i jest wykorzystywany latami przez złośliwe potworki przy najwyraźniej biernej akceptacji całej reszty? Patrzący bez wiary w żaden przekaz dotyczący jakiegokolwiek "bóstwa", "demona" czy "świętego" oraz buddów? To taki planik demoniszcza podającego się się za Elohima zrobić wam niespodziankę, a biednego głównego bohatera pozbawić później (a może wcześniej?) głowy i przyozdobić sobie własną "koronę".
Dlatego, moi drodzy czytelnicy - bójcie się o siebie przynajmniej na tyle, by wykształcić w sobie przynajmniej zdolności samoobrony przed wszech otaczającym kłamstwem, podawanym jako prawdy ostateczne i nie podlegające interpretacji oraz, że tak to ujmę, lustracji.
Strażnik Dharmy? Niezmiennej? W którą nie można wątpić i podważać? To jak to ma się do słów buddy by nie wierzyć w żadne przekazy i poddawać je w wątpliwość? Komu zależy na wierze w jedną i niezmienną interpretację w której staje się, co ciekawe, obiektem kultu? Kto powiedział że Dharmy jako przekazu nie tylko należy zachować, ale rozumieć również słowa, że należy umieć oddzielić to, co jest prawdą od iluzji umysłu i wiary co jest prawdą. I nie dotyczy to tylko przekazów dharmy. Ktoś wszak nakazywał interpretować pisma, a nie słuchać się bezkrytycznie czyichś wymysłów na ich temat. Bo to tylko pisma. A ludzie są omylni, a czasami mają na myśli coś, czego inni nie rozumieją. Czasem trzeba znać wszystkie ich słowa, a czasem wypowiadają mądrości rzadko i w postaci dalekiej od prawdy.
Wszystko płynie, wszystko przemija, czemu zatem po tysiąckroć powtarzać te same słowa mantr których znaczenia od powtarzania się nie zrozumie, co najwyżej jakiś "strażnik" da energetycznego kopa i obejmie swoją ochroną. Czy to zbliża do oświecenia i rozwinie umysł, pozwoli na zrozumienie? Czy powtarzanie modlitw różańcowych pomaga osobie która je powtarza stać się kimś lepszym czy kończy się na wpływie lokalnych rezydentów świątynek i walce o wpojoną wizję świata w której to że w tym kraju ktoś jest niedożywiony i zabija się z powodów socjalnych nie jest tak ważne jak kolejny posążek Jezusa, obrona telewizji jakiegoś dyrektora dbającego głównie o własny interes czy obwinianie o wszystko Żydów, masonów i pedałów, o cyklistach nie wspominając, zapominając o organizacjach w rodzaju Opus Dei działających w ukryciu w celu wyciągania majątku państwowego w gronie polityków na których mają głosować indoktrynowane od dzieciństwa osoby.
Nowy porządek świata? Ktoś stare założenia nazwał nowym porządkiem? To żałośnie śmieszne. Bogaci u władzy, "pańszczyźniani chłopi" całujący po rękach plebana, indoktrynowani od dzieciństwa przez szkołę i media "jedynie słusznym wyznaniem" z całym przekonaniem uważający że oni są dobrzy a wszyscy inni - źli. W zasadzie dotyczy to każdej opcji - tej z drugiej strony też. I co mają zrobić takie osoby które widzą, rozumieją że to to samo stare z tłumami przy publicznych egzekucjach - przy krzyżach, na arenie, przy rozrywaniu końmi, paleniu na stosach - wielbiącymi populistyczne płytkie wyjaśnienia i dążącymi jako jednostki do pieniędzy, władzy, seksu, sukcesu w tym rozrodczego a jako tłum do racji tłumu i wygranej nad słabszymi, pokazanie że poglądy naszego tłumu są lepsiejsze, choćby dzięki wbicia ich kijami palantowymi "naszym wrogom" z drugiego tłumu. Z którego jednostek kojarzy się rzadko kiedy z widzenia tylko jednostki o których poglądach i przekonaniach decyduje wiara i przekonania "naszego" tłumu czasami trafiająca na przypadkowego przechodnia siłą samochodu-pułapki lub siłą krzyża, na którym umieszcza się milczące w agonii ryby.
Czy Jezus mówił - idźcie do synagogi i módlcie się do Boga? Czy mówił coś o posłuszeństwie kapłanom? Nie przypominam sobie. Mówił o tym jak ludzie mają zachowywać się względem siebie bo jeśli chodzi o Królestwo Niebieskie to dawno je wykończyły demoniszcza różnego rodzaju, "strażnicy", dzięki odwiecznej głupocie kapłanów względem mitologizowania na potrzeby tłumów jasnych zasad i ukrywania wiedzy dla garstek wybranych, które to garstki często wymierają, pozostawiając po sobie tylko niewtajemniczone pokolenia wiernych mitom wyznawców, uważających się za wybranych głosicieli Prawdy, którzy nawet gdy mają stolarza leczącego modlitwą tłumy, to posyłają go na wojnę. Wojnę, która nigdy by nie zaistniała gdyby nie przyzwyczajenie ludzi do rzucania kamieniami z jednoczesnym mówieniem o miłosierdziu. Gdyby banda urzędasów nieochrzczonego Konstantyna (zatem w strukturach nie mająca nic wspólnego z chrześcijaństwem gdyż narzucona nie przez brata ale przez niewiernego polityka dążącego do własnych korzyści) kiedykolwiek zamiast wysyłaniem na wojny, krucjaty - w tym dzieci - a więc małych Jezusów - naprawdę wierzyła w to co głosi, to chrześcijanie może byliby jeszcze na tym świecie, a nie tylko kultyści uważający się za "prawdziwych" działających symbolicznie na polu miłosierdzia, a realnie na polu odzyskiwaniu władzy Imperium Romanum i walkach miedzy sobą o papieski stołek i wpływy, pieniądze, kochanki i dorodnych ministrantów. Będących w stanie ukrzyżować każdego w imię tej władzy, zapominając o nauce krzyża na rzecz obrony symbolu, który ma się nijak do tej nauki.
Naprawdę mierżą mnie te "miesięcznice" kultywowane przez pseudochrześcijan, których polityka doprowadziła do wzrostu wskaźnika samobójstw ze względów socjalnych wśród ochrzczonych obywateli tego państwa. Mierżą mnie pseudopatriotyczne odezwy emigrantów którzy płacą nie podatki dla Polski tylko obcym krajom i mają czelność nazywania się patriotami w swoich zamkniętych kółkach wyznawców ideologii oderwanej od rzeczywistości. Niedobrze mi się robi gdy widzę osoby w garniturkach poniżej 30 roku życia które strasznie narzekają na komunizm i kartki które tak jakby zostały wprowadzone swego czasu postulatem Solidarności - to jakby ktoś nie pamiętał tego drobnego faktu. Wy tego nie pamiętacie. Nie pamiętacie też kopulacji w ramach pierwszej nocy z panną młodą dla pseudochrześcijańskiej szlachty. Wśród chrześcijan nie było różnic stanów, szlachty ani wywyższania się. Nie było narodowości, polityki i niewolników. Nie wśród prawdziwych chrześcijan. Popłuczyny które obecnie znajdują się na rynku wiary można określić że wręcz zawierają homeopatyczną ilość chrześcijaństwa w całości przekazów rozwodnionych przez udający świętoszków kler, działającym leczniczo tylko na niektórych, sprzedawanym w coraz mniej przypominających prawdziwe "butelki" budynkach sakralnych z coraz bardziej tandetnymi, seryjnymi etykietkami z obowiązkowym krzyżem i osobami. Oraz tekstami arcykapłana niepokalanej Jezusem dziewicy.
Nowy porządek świata? Żartujecie chyba sobie... To naprawdę już było.
Który zbór, tłum, jest lepsiejszy, bardziej ważny i który ma rządzić? Żaden.
Podstawowy błąd uważania, że ma się jedyną rację skutkował tylko tym, że nawet jeśli Jezus przychodził, to wyznawcy przekazów i mitów nie tylko go nie słuchali, ale często wsadzali nieszczęśnika a to do jakiegoś narrenturmu, a czasem nawet palili na stosie mimo iż mówił naukową prawdę (łamiąc przy okazji przykazanie o mordowaniu czy też zabijaniu - i nie, nie będzie im wybaczone, bo mogą to zrobić tylko ich własne ofiary). Od Piotrusia się zaczęło, czyż nie? Wystarczyło tak łatwo nim manipulować by w imię lepszej sprawy zaczął uważać się za coś lepszego od swoich braci. Ale w porównaniu z wieloma "następcami" to był wcieleniem dobroci i miłości, o której tak pięknie pisał, a przy okazji zastanawiał się jak bez użycia magicznego pierścienia "rządzić nimi wszystkimi" być może by nauki nie przeminęły. A może to tylko kolejna imaginacja? W tych czasach przecież nie było czegoś takiego zorganizowany kler podający się za chrześcijański. Za to byli nieźli mówcy - jak Paweł, mający swoje własne poparcie.
Ujednolicenie zasad doprowadziło do "jedynie słusznych" założeń przekazywanych przez władze, które zaczęły uważać się za lepszych od swoich braci - co spowodowało odejście od ewangelicznego prawa do interpretowania pisma, ba nawet sprzecznego w założeniach od ogólnie przyjętego zgodnie z założeniem iście buddyjskim, że nie można wierzyć bezkrytycznie w żaden przekaz, żadną interpretację i zakładać że ten kto przekazywał innym wiedział wszystko, nie mylił się lub nie kłamał, choćby w wierze że robi to dla ich dobra. Szczególną ostrożność wszak trzeba zachować przy interpretowaniu tez podawanych z lub pod wpływem "duchów".
Niektórym wydaje się że sztuka, architektura i cokolwiek co powstało w ciągu wieków ma cokolwiek wspólnego z chrześcijaństwem, poza samą tematyką. Niestety albo tworzyli je artyści w czasach gdy papieże mieli nieślubne dzieci i kochanki, sami często korzystający z zamtuzów, albo budowali architekci którzy mieli udział w wojennych konstrukcjach - a wszak jedyną świątynią według Chrystusa jest ciało człowieka, więc tak naprawdę żaden architekt nie zbudował (spłodzić to może i spłodził) żadnej budowli sakralnej którą ktokolwiek i kiedykolwiek miał prawo podając się za ucznia Chrystusa nazwać świątynią.
Ale ale... czy to nie czasy panów? Niewolników? Szlachty? No właśnie - na pewno nie chrześcijan, bez względu na to za co się podawali, albo jak uczono ich wierzyć. Wszak bijali się między narodami "chrześcijan" (wśród chrześcijan nie ma ani Żydów ani Greków ani jakiejkolwiek nacji są tylko bracia i siostry) o ziemię i władzę nad ludźmi, których bynajmniej nie uważali za braci. No może tylko gdy siedzieli na innym tronie. Poniekąd dzięki rozwojowi sanitariatów każdy ma teraz swój własny "tron", czasem nawet w szmaragdowozielonej łazience, co jakże przybliżyło wieśniaków i królów w ramach odprawiania określonych rytuałów oczyszczania swego wnętrza.
Czy mam się czuć jak wąż chińskiego zodiaku, poniekąd biały, zgodnie z mitami wysłany przez Benzaiten, córkę morza, niczym Afrodyta czy Wenus - opiekunkę urody, wąż ze znakiem wagi i Wenus w zodiaku, nazwany też Krukiem z runami kennaz w karneolu i gebo w różowym kwarcu, mieczem obosiecznej miłości. Ślepym na świat duchów z nożem do papieru w kształcie miecza z symbolami Słońca i Księżyca. Wydającym wyroki. Oj ale czy to nie brzmi zbyt fantastycznie?
Czy lepiej zatem być białym szczurem Daikoku?
A może po prostu - człowiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz