sobota, 26 lutego 2011

100

To setny post na tym blogu. Czasem jest to pora żeby zakończyć, czasem to tylko pora by zacząć od nowa kolejną setkę. Co zatem zrobić? Pisać czy zakończyć fragmenty z życia dręczonego faceta. Który nauczył się że mu się nie wierzy i który jeśli ma coś opowiedzieć musi robić to tak by nie wzięto go za wariata. Schizofrenika. Fantastę. Idiotę w rezultacie.
Życie w moim wypadku ograniczonego do minimum przez zasoby finansowe, zdrowotne i samopoczucie człowieka sprowadza się głównie do wszystkiego, co może zaoferować siedzenie przy komputerze lub w jego pobliżu. Mantry, ezoteryczną wiedzę, muzykę... filmy obecnie już mniej, zważywszy że bardziej efektywne jest w moim wypadku, oszukiwanego od dzieciństwa, będącego pod wpływem "duchów" człowieka, powtarzanie różnych dharani i odczuwanie drobnych kłujących pyłków wychodzących z mojego mózgu, będących później w gęstej warstwie uciskającej mózg. Pyłków które potrafią paraliżować, jak te które przechodzą od znajomych palących papierosy, ostre zimno które tak naprawdę nie tyle jest zimne ile paraliżujące tkankę nerwową. Pod gęstą warstwą oplątującą moje ciało - czasem czuję się "zeżarty", czy siedzący w "brzuchu Lewiatana" - wewnątrz "bytu" a raczej worka blokad przez które coś takiego jak demoniszcze potrafi przemawiać.
A czasem zgwałcić, zamieniając moje niewidoczne, ale odczuwalne ciało w kobiece, podrażnić łechtaczkę i bawić się moim kosztem. Gwałcić. W świecie "królestwa niebieskiego" z którego wszak Hitlera nie wygoniono, podobnie jak hitlerowców w ramach "wybaczającego wszystko i wszystkim" pseudokościoła katolickiego. Jak mi się wydaje, w tym "królestwie" dzięki tego typu postępkom panuje anarchia. Wszak władca stał się ofiarą wiszącą na krzyżu i nikt już nie nienawidzi duchów - potworów które dobierają się do małych dziewczynek i chłopców, ba nawet w obrębie kapłaństwa są oni ignorowani i tolerowani, co najwyżej przenoszeni w inne miejsce. Anarchia jednym słowem.
W związku z powyższym stwierdziłem że w żadnym z kościołów, budynków sakralnych, w których byłem nie ma chrześcijan. Są buddyści. Ale nie buddyści wierzący w słowa buddy, tylko klepiący modlitwy buddyści wierzący klerowi. Bo nie słowom Chrystusa. Przyzwyczajeni do kleru a nie do lektury i rozważania słów osoby której tak naprawdę się wierzy. O ile samemu przed sobą się nie kłamie i nie chodzi do kościoła tylko po to by policzyć pogłówne ściągane co niedzielę, pierwszego dnia tygodnia, od wierzących klerowi.
Mi pozostaje afirmacja "niczym nożycami parek tnę nici istnienia demoniszcza". Bo w okolicy nie ma naprawdę osób które by go zniszczyły. Do cna. Nie ma osób które ekskomunikowałyby ducha hitlerowca. Nie ma osób które pozbyłyby się z grona chrześcijan bierzmowanych satanistów. Magów. Faryzejskiego kleru podchodzącego tolerancyjnie do pedofilii i wybiórczo do słów Mesjasza.
Ja nie chcę istnieć w tym świecie i na tamtym. Żeby mnie ktoś źle nie zrozumiał. Samobójstwo nie jest tu żadnym rozwiązaniem. Wolę rozpłyniecie się na sposób buddystów. Bez powrotu w roli jakiegokolwiek buddy - niebieskiego czy innego. To przestało mieć jakikolwiek sens. Dla mnie. A dla innych? Inni nie mają dręczącego ich demoniszcza będąc oszukiwanymi przez lata i wierzącymi w oszukane zasady. Bo skoro kler wyznający przykazanie "nie kłam" kłamie to kto tu tak naprawdę miałby rządzić? Anarchia. Grupek. Pojedynczych bytów. Układów i układzików. Z zamkniętym na zawsze rozdziałem historii. Królestwa niebieskiego.
Buddyzm katolicki wszak ma wiele wieków tradycji. Kiedyś wierzono i powtarzano słowa "świętych" - "bodhisattwów" tej religii, czasem mniej, czasem bardziej zgodnych z rzeczywistością w której żyli (Czy ktoś pamięta ile wieków powtarzano że Ziemia jest płaska i którzy ze "świętych" to robili? Czy mylili się tylko w tej kwestii?), po templariuszach zaczęto mantrować modlitwy. Różaniec to wszak towar importowany przez przeklętych przez papieża templariuszy, ładujący właściwego egregora (jak mi się wydaje, a ja jako człowiek omylny jestem). Powtarzanie słów Prawdy. Mantrowanie. Buddyzm praktyczny - czyż nie? A kler katolicki osiągnął perfekcję sadyzmu konceptualnego każąc za karę po spowiedzi prosić o coś lub oznajmiać coś czyli się modlić (8 godzinne pieczenie na wolnym ogniu za karę po wyroku szefa templariuszy konceptualnym sadyzmem nie nazwę). Mantrować różaniec słowami które ktoś ułożył i które uznał za prawdziwe choć, jako człowiek był omylny. Za karę, nie w celu osiągnięcia oświecenia, wybłagania czegoś... Za karę po wyroku. I jak tu nie rozumieć podstaw upadku wiary. Trzeba być naprawdę zakłamanym katolikiem żeby nie rozumieć takich rzeczy.
Kiedyś modlono się krócej i zrozumiale. Słowami prawdy w którą się wierzono. Przynajmniej jeśli chodzi o ludzi prostych którzy przez lewe czy też prawe ramię rzucali za siebie garść strawy zawsze głodnym duchom. Kler wszak żył z łaciną, której wszystkich uczyć nie raczył, choć nakazywał wykuwanie na pamięć słów modlitw po łacinie...
Cóż. Obecnie rolę świętych wypełniają aktorzy, czy wyjące "panienki" (bo ze śpiewem to ciężko pomylić), którzy swego czasu byli poza nawiasem chrześcijaństwa, ludzie mają ich za idoli, opiniotwórców, wskaźnik egzystencji i postępowania. A ile czasu trzeba nad takim popracować żeby się zmienił i zaczął się interesować np. kabałą (jako poniekąd złośliwą wskazówką za co to wszystko). Zwłaszcza jak wybierze sobie artystyczny pseudonim religijny za który później obrywa w życiu to wiedzą tylko niektórzy. Niestety - Babilon wiecznie żywy.
A mnie boli głowa i nie chce mi się już pisać.
I tak nikogo nie obchodzi co wiem i co rozumiem.
Pogapię się na drzewo za oknem.
Jest bardziej sensowne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz