piątek, 25 marca 2011

Vanitas vanitatum

Gdy znajomi spod znaku skorpiona już mnie nie strzegą przytrzymując mocno w zwodniczej realności, zaczynają mnie nachodzić myśli o moim chińskim znaku zodiaku, wskazujących los w godzinę urodzenia gwiazdach i zaczynam pisać o Stwórcy. Bliższemu pod wieloma względami półksiężycowi niż krzyżowi.
Z drugiej strony i tak mnie biorą za osła, a ja miałem się już za błazna w czapeczce trefnisia, a w przyszłości możliwe że wrzucą w "piekielne" płomienie. Choć może jest to kwestia efektu jak u Midasa przyznania racji Panu.
Moja liczba życiowa to 9 tak nawiasem mówiąc.
Będąc z demoniszczem bywałem leczony przez "drugą stronę". Leczony, lecz najwyraźniej nie uleczany, przy czym jednokrotnie cały proces leczenia odbył się niczym pstrykniecie palcami (po długotrwałych modłach, mantrach i innych poza moim miejscem zamieszkania), usuwając "brud" wyczuwany od wewnątrz, śmierdzący proszek (czasem trochę udaje się w czasie medytacji usunąć) który tworzy zawiesinę, wprowadzony do mojego organizmu gdy jeden z moich byłych znajomych ćwiczących przez parę lat w celu uzyskania telekinezy chciał mi pokazać kulę pyłu którą miał we własnej głowie i przez którą miał zawroty głowy. Ponieważ ja w tym czasie stosowałem metody otwierania energetycznego, bez problemu wniknęło to do mojego wnętrza, a ja od tego czasu mam zdrowotny koszmar. Niestety odczucie kwasu wypalającego mózg to nic w porównaniu z utrzymującą się od lat zawiesiną, co świadczy o tym że primo otępiła ona osobę wprowadzającą mi to do głowy, secundo nie miała ona bladego pojęcia o szkodliwości tego co robi, tertio naprawdę nie trzeba dużo, żeby kogoś wykończyć.
Wracając do błyskawicznego oczyszczenia - prawie natychmiast, po jakiejś minucie, coś mnie skłoniło do dotknięcia pewnego amuletu i natychmiastowego powrotu zawiesiny z demoniszczymi efektami specjalnymi. Tymczasem przez te lata od czasu do czasu coś mnie "podleczało", symulowało proces leczenia w celu najprawdopodobniej uzyskania wdzięczności. Skoro jednak przez lata sobie nie dało radę, wnioskuję że to "oczyszczenie na pstryknięcie" jest w ramach jego możliwości, jednak jego natura jest taka że woli przyglądać się choremu w celu uzyskania czegoś od niego. Hołdu? Modłów? Może tego mojego byłego znajomego też coś podkusiło? Szukanie powodów do cofnięcia leczenia jest wydaje mi się cechą sadystycznych, psychopatycznych potworów lub oprawców którzy przedłużają tortury podleczając od czasu do czasu swoje ofiary, nie doprowadzając procesu leczenia do końca, a jeśli nawet to po to by ofiara wiedziała co to znaczy być zdrowym, a potem znów przez lata cierpiała ze świadomością swojej bezsiły. Natura demoniszcza jest zła. I lucyferycznej proweniencji. To nie jest smutny aniołek ze skrzydełkami, to wredna, perfidna, złośliwa, stara i zła kulka (zepewne w ramach minimalizmu energetycznego przydatnego przy przetrwaniu) potrafiąca parę rzeczy, w tym wykorzystywać czyjeś umysły. Czcić to coś, to jak czcić gwałcicieli, oprawców, torturujących małe dzieci, oczekujących od nich wdzięczności za to co im robią. Potwory, które niczym chińczycy wyciągający "chi" życia z płodów myszek w winie, żywią się wyciąganą energią dzieci. Biblijne drzewo życia wszak mieściło się na wschodzie, więc zapewne tam trzeba szukać jego tajemnic. (BTW. Myślicie że kochano by wiedźmy ("jedzące" dzieci Baby Jagi) czy magów którzy stosowali by te metody na ludziach? Myślicie że ich nie znają np. w "Kościele Szatana"? Konkurencję najwyraźniej nakazano zabijać. A kto wie czy nie potrafiłaby przy określonych poglądach załatwić takiego demoniszczego potworka ostatecznie... Wszak na piśmie było "nie zabijaj".)
Problem w tym, że jakoś nikt i nigdzie jej nie załatwił na dobre. O czym to świadczy? Że najwyraźniej temu światu duchów pasuje jej istnienie. A co za tym idzie modlenie się czegoś co go nie załatwiło ostatecznie mija się z celem, bo wygonienie do innego rejonu świata powoduje tylko że inna ofiara będzie mieć problemy. Oczywiście można by się pokusić o leczenie demoniszcza. Ale myślę, że zamknięcie w miedzianym nocniku na dłuższy czas byłoby korzystne dla większości żyjących.
Drugą opcją jest to, że te ckliwe i dobrotliwe "anioły" bawią się w złych i perfidnych by utrzymać mit. Mit o przybywających z ratunkiem dobrych duszkach ratujących w ostatniej chwili nieszczęsne ofiary. Podczas gdy przez lata obserwowały to pogryzając sobie pukane ziarna. Albo biednych murzynków, chińczyków (których "rewolucja kulturalna" miała pozbawić wiedzy doświadczalnej i wykorzystywanej później tylko przez wierchuszkę systemu), czy innych nieświadomych, wierzących w mity. Z drugiej strony może to tylko narkotyk, dziecięca rozkosz, dla potworów które znają sekret materializacji i dążą do wiecznej ekstazy zawartej w żywych płodach (swoją drogą czy nie jest ona czynnikiem determinującym w organizmie dziecka późniejsze cele życiowe oparte o dążenie do przyjemności różnego typu).
Ach marność nad marnościami i wszystko marność.
Czy w tym kraju mówiący "na chuja Pana" wiedzą skąd się wzięło to powiedzonko i o czyjego chuja tak naprawdę chodzi?
No i jak tu nie rozumieć Chrystusa? Ludzie mieli leczyć ludzi a zdali się na duchy... Wszak Stwórca stworzył nas na swoje podobieństwo, więc kwestią uzdrawiania jest tylko nauczenie się odpowiednich technik, zrozumienia pewnych rzeczy, wiedzy... która może istnieć dzięki Prawdzie. Nie dzięki mitom i machinacjom bytów robiących sobie poletko doświadczalne na ludziach i od czasu do czasu "zsyłających" projekcję do umysłów poddanych mitom, utrwalającym przekonania które maja się nijak do reguł świata w którym żyją.
Choć wygląda na to, że tego typu nauki mogłyby spowodować "połączenie sił" i w efekcie pozbycie się wiedzących czy niczym po upadku wieży Babel, rozproszenie. A może w efekcie jakiś globalny kataklizm, po którym niczym w Metamorfozach Owidiusza, biedna, naiwna, wierząca para przetrwa i odda hołd, a potem zacznie się rozmnażać?
A może to tylko demoniszczy przekaz...
Ach marność nad marnościami i wszystko marność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz