piątek, 4 listopada 2011

Miłosierdzie

"Miłosierdzie boże" w obecnym podejściu to jak dla mnie nic innego jak szatański wymysł bytów propagujących kochającą inaczej, niepokalaną Jezusem dziewicę Babilonu. Dlaczego? Zdawanie się na "miłosierdzie boże" polega w wydaniu obecnego kleru, jaki by on nie był, na modlitwach błagalnych w celu wypędzenia jakiegoś bytu który nakłania człowieka żeby robił wszystko co on chce i nawrócenia na inny byt oraz robienie wszystkiego co życzy sobie kler poddany temu innemu "duchowi". Czy tylko mi tu coś śmierdzi względem szachrajstwa?
Zamienił stryjek siekierkę na kijek? Może to nie do końca adekwatne, ale kto udowodni że np. to nie niepokalana Jezusem dziewica wysłała swojego wiernopoddańczego ducha do opętania kogoś, żeby się bawił przez lata, a po latach jak już go wykończy do końca psychicznie i fizycznie - zaczął nakłaniać do czego? A jakże, do wiary w niepokalaną Jezusem dziewicę czy też wybaczającego kleru względnie bezwględnie miłującego Chrystusa (czy jeśli wszyscy bedą wierzyć że wszystko jest do wybaczenia to wieloletnie dręczenia i opętania też ujdą płazem? - bo wszak nikt już nie zadba o to by wrzucać w płomienie nadmiarową liczbę wykorzystujących ludzi istot).
Miłość otwierająca czakrę sekrca na sekciarskich fanatyków doprowadzających do zbiorowych samobójstw zgubiła już wielu - czyli tędy też nie droga do rozwiązania wszystkich problemów. Choć opętani i kochający wszystkich i wszystko to wszak nie problem i zerowe zagrożenie dla bytów dla których propagowanie miłości i jednoczesne wykorzystywanie naiwnych ludzi jest standardem - takim samym jak dla sekciarskich guru korzystających w sferze materialnej z naiwności wyznawców.
Jak więc jest z tym miłosierdziem? Chrystus wypowiadał się jasno - letnie byty do ognia i pozbyć się tego raz na zawsze. Czyli nie "apage satanas" tylko "giń w płomieniach duchowy pasożycie".
Czyż Boga nie powinno się bać?
Apollo zabijający węża - Pytona z Delf słynnych z przepowiedni
Apollo zabijający węża - Pytona z Delf słynnych z przepowiedni.
W moim ujęciu byty opętujące ludzi i wyniszczające ich nie mają nic wspólnego z Bogiem - Stwórcą. Stwórca dał człowiekowi wolną wolę robienia czego chce w raju, bez przykazań - poza jednym - nie dotykania się drzewa wiadomości dobrego i złego, bez jakichkolwiek zasad etycznych, moralnych, współżycia etc. Zasady które następnie się pojawiły - wymuszające "okrywanie swej nagości" to efekt działania ducha, który dopiero później zostaje zamieniony w pełzającą istotę czyli węża. Bo to nie wąż kusił Ewę tylko byt, który dopiero później został zamieniony w węża. Byt, który uświadamia co jest dobre a co złe, rządzi się i daje nowe zasady poprzez wpływanie na świadomość ludzi. Podczas gdy w raju jedyne czego się nie robi - to nie dotyka owoców drzewa. I tak właśnie wygląda życie niepodważających żadnych prawd wyznawców często idiotycznych, często kłamliwych nauk wyznawców Boga a czasem polityków (Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie). Często, ale niestety nie zawsze. W końcu niektórzy dają się też skusić na zakosztowanie jabłuszka, niektórzy padają ofiarą ludzi będących pod wpływem zewnętrznych wpływów, niektórzy padają ofiarą rozzuchwalonych "duszków Kacperków", które niby czego się mają bać? "Miłosierdzia bożego"? Miłości? Czy może Chrystusa wybiórczo podchodzącego do tematu kto może, a kto nie może żyć wiecznie? Duszków dla których wyznawcy niepokalanej Jezusem dziewicy przeznaczyli już całą masę ludzi, wyklinając ich z grona opieki wyznawanej dziewicy. Która wpływa ogłupiająco na uważających się za uczniów Chrystusa na tyle, że widzą tylko kłody w oczach innych, a swoje bale pielęgnują bardziej i bardziej.
Apollo z lirą
Ale ja jednak wolałbym buddyzm. Niekoniecznie oparty o mantrowania bez celu frazy "bolesna prawda ukryta pod płaszczem kolorowych kłamstw niczym perła kryje się w umyśle człowieka" czyli takie OM MANI PADME HUM - bez zrozumienia i bezrozumnemu oddawaniu się naukom które twierdzą że po drugiej stronie czeka jakiś Mahakala któremu trzeba będzie pokazywać jakieś białe kamyczki, a on może zdecyduje, co później z delikwentem zrobić. Skoro to demon to niczym Ender Orsona Scotta Carda należałoby go chyba wykończyć niczym olbrzyma, a najpewniej - nie dawać mu żadnych wyłudzanych od naiwnych kamyków "życia", którymi później mógłby obdarować swoich zaufanych zauszników w celu oszukania istot w wyższych sferach? A może to tylko forma demona, forma nie mająca nic wspólnego z wnętrzem jakie skrywa? Może te białe kamyczki dostanie się od wyznawanego Chrystusa który wszakże nimi miał wskazywać tych, kórzy mają "żyć wiecznie"? To może jednak wrócimy do reinkarnacji? Albo dać sobie spokój z kamyczkami i oceniającymi kto może je dostać, za co i komu pokazać żeby osądził czy można dalej istnieć na tym czy na innym świecie? I palić wszystko co opętuje wyobrażonym płomieniem, względnie przy swoich problemach z wyobrażeniami poprosić o to kogoś innego, przy jednoczesnych własnych próbach. I to zamiast tworzenia obrazów tego co na niebie i ziemi w sposób fizyczny - a tylko w wyobraźni. Wszak skoro istnieją duchy, to po tej drugiej stronie nie będzie nic poza własnym umysłem i jego umiejętnościami. Wszak opętujące duchy tak naprawdę chcą tylko odczuwać to co człowiek względnie panować nad nim zamiast ćwiczyć własne możliwości istnienia. Więc płomienie w wyobraźni powinny płonąć w świątyniach ciała - by walczyć z każdym narzucanym "duchowym uzależnieniem". Zwłaszcza tych, którzy nie rozumieją że nakaz pozbycia się całego majątku względem uczniów Chrystusa i bezpośrednie kontakty z ludźmi w czasie pieszych wedrówek skutkują nabywaniem zdolności przetrwania w bardzo niesprzyjających środowiskach, ćwiczeniem "własnej świątyni", oraz brakiem przyzwyczajania się do jednego miejsca z którego w innym wypadku - trudno się wyrwać - zwłaszcza jeśli chodzi o zobrazowanie w świadomości świata na którym się przebywa.
Ale... Niektórych nie przekonają żadne płacze i krzyki że białe jest białe i czarne jest czarne.
Czy Paraklet to zwycięzca z buddyzmu "który mówi tylko prawdę"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz