sobota, 19 listopada 2011

Zwierzęta

W przyrodzie istnieje zjawisko obrony swego terytorium i zdobywania swego terytorium - przez zwierzęta. Czasem bardziej, czasem mniej agresywne zachowania mają prowadzić do zdobycia jakiegoś dobra - w tym samic, pożywienia, władzy. Dla zwierząt, które w zasadzie nie myślą i nie potrafią rozmawiać to w sporej ilości przypadków normalne zachowania - przynajmniej jeśli chodzi o rozwiązywanie kwestii terytorialnych i posiadanych zasobów w sposób niesiłowy i bez walki (wliczając w to broń chemiczną skunksów).
Czy dla ludzi aspirujących do czegoś więcej niż do miana zwierząt jest tak samo?
Czym różnią się wojny o ropę i strefy wpływów od zwierzęcego szarpania kłami i pazurami w celu zdobycia terytorium? Środkami? Większą strefą zniszczeń? Wojny o ropę która doprowadza do zanieczyszczeń i skażenia środowiska?
Czym różni się człowiek od zwierzęcia? Potrafi zagotować wodę za pomocą reaktora atomowego, względnie zabić setki tysięcy ludzi jedną bombą? Czyż nie jest to "człowiek myślący"? Wszak żeby ugotować wodę lub zabić współmieszkańców planety potrafi już wykorzystywać reakcję łańcuchową? Niestety, z mojego punktu widzenia o myśleniu to nie świadczy - co najwyżej o bezmyślności i powrocie do pierwotnego stanu zwierzęcia, które wykorzystuje patyki do zabijania się zamiast np. wyciagania mrówek w celach konsumpcyjnych.
Człowiek myślący stara się, w przeciwieństwie do zwierząt terytorialnych, unieżależnić się od swych ograniczeń. Np. od ropy, budując samochody niezależne od paliw kopalnych. Zasobów skończonych. Ograniczonych. Wpływających na ceny wszystkiego, do czego potrzebny jest transport. Czyli - praktycznie ceny wszystkiego. Człowiek myślący uniezależnia się od składowisk odpadów, które samoistnie nie zmniejszają się same z siebie, zmniejszając i ograniczając terytorium myślącego człowieka - człowiek wykorzystuje materiały które można wykorzystać powtórnie, zwierzę o tym nie myśli.
Może w każdym jest jakieś zwierzę, ale kwestią otwartą pozostaje dojście do człowieka myślącego. Który wykorzystuje swoje zasoby terytorialne, a nie prowokuje wojny. Który zanim zacznie wprowadzać swoje poglądy religijne czy polityczne na grunty innych państw, najpierw zaczyna od pozbycia się wszystkich problemów na własnym podwórku - bo jeśli tego nie potrafi to tylko zwiększa się eskalacja w własnych błędów, braków i umysłowego ubóstwa które potrafi albo ugotować wodę albo zabić energią atomową.
Ogólniki? Owszem, ale jakoś nie dostrzegam, by ktoś ze mną kiedykolwiek dyskutował o szczegółach. O rozwiązaniach. Bo o problemach to słyszałem wielokrotnie. Jak zapewne większość z moich drogich czytelników. A niektórzy z was zapewne ograniczyliby się do bomby pod ZUS ;] (co tylko spowodowałoby nowe problemy - zważywszy na to, że pewnie doliczyć emerytur i innych świadczeń nie potrafiono by się potem już nigdy i każdy dostałby mniej niż miał).
Otępienie które odczuwam to efekt działań demoniszcza, któremu zależy na takich tekstach, jak mi się wydaje by w otoczce kilku prawd przemycić nieco swojego jadu. Ale cóż zrobić, skoro rezydenci budowli sakralnych są tylko rezydentami mającymi z chrześcijaństwem tyle wspólnego, co mój kot z Bastet. Po prostu - niektórzy wierzą że mają. Podczas gdy prawdziwie chrześcijańskie duchy pomagałyby niczym ewangeliczny samarytanin ludziom nie patrząc na to w co wierzą, samodzielnie podejmując się pomocy, czasem komuś kto nie potrafi już pomóc sobie. Kogo czcił ewangeliczny samarytanin - mieszkaniec Samarii? A kogo to obchodzi? Chrystusa nie obchodziło, nawet zakazał swym uczniom udawania się w rejony Samarii by przypadkiem czegoś nie spieprzyli swoimi naukami wśród ludzi którzy potrafili jeszcze samodzielnie pomagać innym - bo apostołom nigdy by wcześniej na myśl nie przyszło by samodzielnie pomóc komuś, kto wierzy w coś innego niż oni.
Demoniszcze zaś, podobnie jak wszelkie inne tego typu byty, już dawno trafiłoby w płomienie, gdyby rezydenci budowli sakralnych byli naprawdę chrześcijańskimi bytami. Niestety - z obserwacji wynika że tak nie jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz